Axi online

  • Zwiększ rozmiar czcionki
  • Domyślny  rozmiar czcionki
  • Zmniejsz rozmiar czcionki
Start Relacje Zawody Do czterech razy sztuka?! Istebna 2009

Do czterech razy sztuka?! Istebna 2009

(0 głosów, średnia ocena 0 na 5)

Podobno jednym ze sposobów na przejechanie maratonu jest szybko wystartować, utrzymać tempo i mocno zafiniszować. Z reguły to pierwsze przychodzi w miarę łatwo. Dalej już jest różnie… W Istebnej miałem obawy nawet o dobry start – czwartkowy sprawdzian pod zoo pokazał, że forma już nie ta. Do tego wcześniejsze doświadczenia z tą lokalizację nie wróżyły niczego dobrego…

Za pierwszym razem ledwo się doczłapałem do mety tak bolał mnie żołądek po żelach. Za drugim razem przeliczyłem się z długością trasy, wziąłem za mało jedzenia i umarłem z głodu (po płaskim z młynka, pod górę z buta :/ ). Rok temu „utonąłem” w błocie, a tak naprawdę, to nic nie widziałem przez zaparowane okulary, a z błotem w oczach lepiej nie było… Czy na koniec sezonu i bez formy można było liczyć na odczarowanie tej trasy?

Szybko wystartować

Zaraz po starcie doganiam MisQa, który informuje mnie, że dziś nie chce mu się jechać po punkty dla drużyny. Niezbyt mu uwierzyłem, bo dobrze jeszcze pamiętałem jak szybko jechał na krakowskim maratonie pod Zoo. Początek biegł po asfalcie, tempo nie byt duże – zapewne Navara prowadząca stawkę blokowała jeszcze peleton. Co chwila ktoś gwałtownie hamuje bądź agresywnie przepycha się do przodu. Sytuacja uspokaja się, gdy asfalt wznosi się bardziej zdecydowanie. Powoli przeciskając się do przodu doganiam Łatkę. Korzystając z tego że jedzie równym tempem podążam za nią przez chwilę uspokajając oddech przed wjazdem w teren. Tam jednak stwierdzam, że dziś nie spieszy jej się tak jak zwykle, więc uciekam do przodu. Na grzbiecie doganiam jeszcze parę osób jadących bez przekonania i – co już do mnie zupełnie nie podobne – w czasie zjazdu łapię grupkę jadącą z przodu.

„No i skończyło się rumakowanie”

Wyparował początkowy zapał i teraz jest walka o utrzymanie pozycji. Choć jadę ze wszystkich sił to jedyne co jestem w stanie uzyskać to status quo - ja nikogo nie doganiam i nikt nie dogania mnie. Po drobniejszych przetasowaniach ląduję za zawodnikiem z kategorii M5. Nie jedzie bardzo szybko pod stromą górę, ale gdy tylko jest łagodniej lub po płaskim, to jest mi ciężko za nim nadążyć, ale jestem w stanie – dobry target. Na zjazdach widzę, że jeździ dobrze technicznie i podążając jego trajektorią udaje mi się nie tracić kontaktu. Mijamy niesamowity podjazd po gołych skałach do których opony wręcz się kleją, a nie wiedzieć czemu niektórzy wyczyniają jakieś dziwne tańce. Gdzieś dalej przy drodze stoi organizator Grzegorz i podaje, że jadę na 60. pozycji (myślę sobie powtórka z Krakowa?). Korzystając z okazji pytam, jak to możliwe, że jest tu sucho? „Suszyliśmy dwa dni…”

Utrzymać tempo?

Przychodzi podjazd pod Koczy Zamek (i meta mini, zastanawiam się, jak miałem siłę wyjeżdżać tu w lipcu na szosówce). Udaje mi się uciec. Na podjeździe pod Ochodzitą doganiam parę osób. Ostrożnie zjeżdżam techniczny odcinek, starając się jednak nie blokować jadącej za mną osoby, by następnie szybko pomknąć w dół polną drogą i asfaltem. Za chwilę zaskoczenie, bo nie jedziemy jak zwykle w prawo, lecz na wprost. Na łagodnie wznoszącej się szutrówce mijam kolejne 4 osoby, a po przecięciu asfaltu, na stromym podjeździe pierwszą z dogonionych osób z GIGA.

Dalej następują fantastyczne kawałki po słowackich łąkach, 50km/h w dół, a wzniesienie z rozpędu i tak parę razy. Za nimi, na stromym podjeździe leśną drogą dostrzegam przed sobą grupkę znajomych – Krzysiek (Mix), Królik (Bikeholicy), Tomasz (Thule). Postanawiam więc ich dogonić, co wyraźnie ułatwiają mi zsiadając za chwilę z rowerów. Przez następne parę zjazdów i podjazdów mijam się jeszcze z Krzyśkiem. Następuje najszybszy na tym maratonie zjazd łąką (ja się odważyłem pojechać tylko 63km/h).

Słabo zafiniszować…

Mijamy trój styk i staram się dopaść Szarego, który pojawił się na horyzoncie. Po dłuższej pogoni udaje mi się to dopiero za III bufetem (z przerwą na dotankowanie, z racji że zapomniałem na II bufecie). Dogonić się udało – fajnie - ale z wyprzedzeniem nie idzie już tak dobrze. Nie odpuszcza i cały czas naciska. Tasujemy się do ostatniego stromego podjazdu przed metą. Tam niestety jest wyraźnie mocniejszy i mi ucieka. Z tego całego gonienia zapomniałem w porę zjeść żela i zaczęło mnie odcinać… Na mecie Szary pojawia się minutę przede mną. Gdy sprawdzam wyniki, to i tak aż nie chce mi się wierzyć, po raz pierwszy w Istebnej poszło mi dobrze, co więcej jest to jeden z najlepszych wyników w tym sezonie. Ukończyłem zmagania na 36. miejscu open i 25. w M2, tracąc na górskiej trasie 36min. do zwycięzcy. Po raz trzeci w tym sezonie było czym zakręcić, na szczęście w przeciwieństwie do Szczawnicy i Głuszycy obyło się bez awarii.

Komentarze

Zaloguj się, aby móc pisać komentarze i odpowiedzi.
 

Menu

Przeglądających

Naszą witrynę przegląda teraz 8 gości 

Polecane strony

KSPO

rowerowanie.pl