Maraton w Międzygórzu bardzo dobrze wspominałem z zeszłego roku – piękna pogoda, świetne widoki, a do tego dobry wynik (choć przy niezbyt dużej frekwencji). W tym roku jednak budził we mnie spore obawy z racji znacznie wcześniejszego, majowego terminu (kontra lipcowy). O wiele mniej pokonany kilometrów, średni wynik w Murowanej i słaby wynik w Karpaczu nie były dobrymi prognostykami. A dobrze wiedziałem, że gdzie jak gdzie, ale w Międzygórzu, będzie co podjeżdżać – 2000m w pionie na 59km.
Pierwsze pozytywne zaskoczenie nastąpiło w środę przed maratonem, gdy w ramach przedstartowego treningu udało się (po dwóch latach) urwać parę sekund od własnego rekordu w czasówce do zoo. Żeby nie zapeszać wynik zamknąłem niemal na kłódkę i stwierdziłem, że zaczekam z chwaleniem się, co będzie w Międzygórzu.
Ranek w dniu maratonu przywitał chłodem (10°C) i mżawką. Choć czasu do startu ubywało, to termometr ani drgnął (może był zepsuty?). Standardowe dylematy co na siebie włożyć ;). Symboliczna rozgrzewka i nerwowe poszukiwanie wejścia do II sektora. Obok mnie Pirx (BRUNOX Bajkszop.com), który w tym roku solidnie mi wkładał, rząd z przodu RB (Vitesse Bergamont bikeWorld.pl), którego również w tym roku nie mogłem dojść. W sektorze stoją również Radar (Lapierre Hella Suder&Suder) i Vacu (Subaru AZS UEK), o których wiem, że jak pocisnął na pierwszym podjeździe, to tyle ich będę widział.
Po starcie szukanie własnego miejsca i tempa. Pirx jak zawsze zaczyna wolniej, aby później minąć z zaskoczenia, nie jestem więc zdziwiony że został za mną. Doganiam RB i „siadam mu na koło”. Jedziemy jednak na tyle wolno, że nie daje to nic poza motywacją. Po krótkim odsapnięciu staram się uciec, jednak podjazd mi się kończy (2.4km, 8.0%), i widząc że jestem sam, a za mną grupka. Z grubsza pamiętając charakter zjazdu nie szarpię się, tylko czekam aż mnie dogonią i łapię się w pociąg.
Drugi podjazd (3.9km, 9.3%) zaczynam mocno (tutaj osiągam HRmax z wyścigu), starając się zgubić grupkę z którą zjeżdżałem. Mocne tempo oczywiście odbiło się lekką czkawką i w połowie dochodzi mnie Piotr Schondelmeyer (drukujznami.pl). Nie daję mu jednak uciec i po pewnym czasie pomału odjeżdżam. We mgle przede mną wyłania się Krzysiek Sikora. Zupełnie się go nie spodziewałem – ostatnimi czasy jest ode mnie sporo mocniejszy. Po krótkiej wymianie zdań przypomina jednak sobie jak się jeździ, i odjeżdża w takim tempie, że mogę tylko posłuchać stukotu kamieni. Rozpoczyna się zjazd, a wraz z nim nie lada problem, b. duża wilgotność, mgła i ciepło ciała powoduje, że okulary mam totalnie zaparowane i nawet pęd powietrza nie poprawia sytuacji. Zdjąć też nie mogę, bo pozbycie się okularów korekcyjnych nadal pozostawia mnie w stanie nie widzenia drogi przed sobą. Czuję jednak, że nie widząc drogi koszmarnie się wlokę. Co i rusz słyszę też przemykającego obok mnie kolarza znikającego za chwilę we mgle. Zatrzymuję się i przelewam okulary rozcieńczonym izotonikiem, który mam w jednym z biodnów. Teraz okulary zamiast zamglonych mam zalane, ale widać troszkę więcej i sprawniej pokonuję dalszą część zjazdu.
Ostry nawrót i znów pod górę (3.2km, 7.1%). Okulary w momencie parują. Początkowo kręcę równo z innymi, potem pomału zbliżam się do grupki jadącej z przodu. Mijamy pierwszych gigowców (startowali 30min. wcześniej). Ponownie wyprzedzam duet z teamu drukujznami. Na szczycie przelewam znów okulary. Zapominam jednak, że po wypłaszczeniu jest jeszcze kawałek pod górkę. Zjazd zaczynam z zaparowanymi okularami. Praca z podjazdu znów idzie na marne. Szybka decyzja o postoju w bezpiecznym miejscu, aby ktoś w tej mgle nie wylądował na mnie, przelanie okularów i ruszam. W tym momencie Pirx śmiga koło mnie. Widząc po czym jadę siadam mu jednak na koło i nie puszczam. Przed dojazdem do końca małej rundy i minięciu startu/mety ponownie jestem przed nim.
Po raz drugi jedziemy początkowy podjazd (2.3km, 7.8%). Zaraz na początku mijam Pocia. Stara się być zabawny, pytając „co tak słabo”, ale wiem jak jadę i nie daję się nabrać :P. Słyszę też od Piotra (drukujznami.pl) że powinienem potrenować zjazdy. Trochę racji w tym zapewne jest, ale też łatwiej się zjeżdża, jeśli widać po czym się jedzie. Dziś niestety jest to dla mnie dodatkowe ograniczenie. Choć uciekam mu na podjeździe, po raz kolejny dogania mnie, wraz ze swoim kolegą z teamu na zjeździe, choć tym razem na samym końcu.
Zaczynamy kolejny podjazd (2km, 10.4%) . Naciskam trochę mocniej na pedały. Tym razem słyszę radę nie do mnie „Piotr , jedź swoim tempem”. Powolutku zdobywam kolejne metry przewagi. Obok mnie wspina się Paweł Ziemianin (Publishing School), który nocował w tym samym miejscu. Mimo, że ma sylwetkę zjazdowca mknie do góry jak kozica. Udaje mi się przelać okulary przed zjazdem i nie daję się dojść „drukującemu duetowi”.
Zaczyna się główny punkt programu – podjazd na Śnieżnik (5.7km, 9.9%). Paweł mi ucieka, ale nie jestem w stanie go gonić. Jadę swoim tempem. Mijam jakiś wolno wspinających się ludzi, ale nie jest zaskoczeniem, że to tyły dystansu giga. Wraz z kolejnymi mijającymi metrami zaczynam też doganiać ludzi z niebieskimi naklejkami mojego dystansu mega. Po 2km doganiam też Pawła, by zostawić go za sobą. Mijam też neeqa z teamu, który z jakimś takim przerażeniem pyta, czy jadę mega… Po ok. 4km od początku podjazdu ponownie doganiam Krzyśka Sikorę. Tym razem nie dostał przyspieszenia na mój widok. Ponarzekał na napęd, spytał się ile do końca podjazdu i został z tyłu. Po kolejnej nawrotce stromszy fragment. Ciężej się wyprzedza z racji luźniejszego podłoża po bokach, jednak jakoś się udaje dopaść kolejne parę osób. Przed schroniskiem strasznie się męczę. Niby jest już płasko, ale trochę błotniście, kręcić trzeba, więc okulary w momencie parują i nie widzę po czym jadę.
W końcu z mgły wyłania się schronisko (1218 m n.p.m.) pod Śnieżnikiem (1425 m n.p.m.). Mżawka przechodzi w lekki deszcz. Kolejne przelanie okularów i taką pewną nieśmiałością zjeżdżam po błyszczących od wody kamieniach służących tutaj za bruk. Na bufecie w końcu mam okazję przelać okulary czystą wodą, po czym pędem puszczam się w dół, by nie stracić tak ciężko wypracowanej pozycji. Zaczynam odczuwać zmęczenie – brakuje sił by dokręcać na zjazdach. Staram się zająć bardziej opływową pozycję i pozwolić działać grawitacji.
Ponownie znany już ostry nawrót i pokonywany już wcześniej, podjazd (3.2km, 7.1%), teraz jako ostatni przed metą. Chcę jeszcze przyspieszyć, ale czuję że zaczynam tracić kontakt z rzeczywistością. Nie do końca zadowolony z takiego obrotu sprawy kręcę więc trochę spokojniejszym tempem. Wyprzedzam jeszcze jakąś zbłąkaną osobę, ale mnie też ktoś wyprzedza. Przed zjazdami ostatnie przelanie okularów. Niestety wziąłem się za to trochę za późno. Chwytam bidon w zęby, żeby założyć okulary na nos. Po chwili mi jednak wypada. Szkoda, bo był nowy. Szybka kalkulacja - zostały mi 3km, głównie zjazdów, do mety, okulary już raczej nie zaparują, ja z pragnienia nie uschnę, więc nie tracę czasu na wracanie się po niego tylko gnam dalej w dół. Na krótkiej sekcji z korzeniami zaliczam uślizg przedniego koła, ale udaje się wybronić przed glebą.
Wjazd na metę. Udało się urwać 2min. od zeszłorocznego czasu mimo mgły, chłodu i problemów z okularami na zjazdach. Jestem jednak tak wycięty, że ledwo kontaktuję i nie bardzo wiem co kto ode mnie chce. Obracam się za siebie i widzę Pirxa. Nie udało mi się przed nim uciec zbyt daleko, ale przynajmniej nie dałem się objechać. Po 4 min. pojawia się Robert – w końcu ja byłem Sprite .
Podsumowanie:
Maraton pokonany najlepiej jak byłem w stanie w tych warunkach i z taką formą. Udało się uciec paru osobom ze starszej kategorii M4, którzy wkładali mi po parę minut, trzeba jednak przyznać, że łatwo nie było. Pokazuje to jakim jestem leszczem, bo im też do ich czołówki trochę brakuje.
Wychodzi na to, że faktycznie nie umiem zjeżdżać, skoro na maratonie, gdzie na zjazdach się niemal nie traci dojechałem wyraźnie wyżej. Choć z drugiej strony jeszcze w Karpaczu na podjeździe pod Wang też sporo traciłem…
Międzygórze pokazało tym razem całkiem inne oblicze, zamiast słońca i widoków, chłód, mżawka i mgła. Niestety zabrakło przez to wspaniałych widoków na Kotlinę Kłodzką. Z przyjemnością jednak wrócę tu ponownie za rok starając się urwać kolejne sekundy od czasu przejazdu .
Komentarze